TV Buddha

TV Buddha

środa, 2 marca 2011

Sęk w Telewizji Polskiej


        Ze względu na medialną wyłączność na skoki narciarskie, w sezonie zimowym Telewizyjna Jedynka, chcąc nie chcąc, musi zdać się na programową improwizację. Można zakładać 2,5 godziny transmisji tej dyscypliny, ale w przeciwieństwie do dziennikarskiego wizerunku Macieja Kurzajewskiego, warunki atmosferyczne nie są podatne medialnej kontroli. Zdarza się więc, że wiatr wieje nie tylko w plecy skoczków, lecz także w oczy redaktorów sportowych sekcji: programową lukę po sportowych zmaganiach należy wypełnić treścią pokrewną – materiałem o tematyce sportowej, lub – lepiej – okołosportowej. Nawet jeśli nie zobaczymy kolejnego skoku Adama Małysza, dowiemy się o jego diecie, treningu, recepcie na udany skok itp. Oczywiście polska telewizja nie byłaby sobą, gdyby nie legitymizowała ważności rodzimych wydarzeń zagranicznymi opiniami. Wkrótce więc na ekranach naszych telewizorów pojawią się żywe legendy niemieckich skoków, obecni austriaccy zawodnicy oraz fińscy trenerzy, którzy bez cienia wątpliwości potwierdzą klasę i wielkość Adama Małysza, gdybyśmy przypadkiem sami jej nie dostrzegli. Zazwyczaj tak kończy się (nie hukiem, lecz skomleniem) „awaryjna” transmisja z odwołanej sportowej imprezy. Pozostałe minuty bywają wypełniane powtórkami programów muzycznych lub kabaretowych. 

        Podobnie zdarzyło się w sobotnie popołudnie, kiedy Telewizyjna Jedynka musiała „nadrobić” 20 minutową „obsuwę” w (z reguły) stabilniejszym niż kurs franka szwajcarskiego programie. Teleexpress skończył się o 17.25, niezwłocznie ustępując miejsca miniblokowi reklamowemu, którego skład (śnieżna sceneria każdego filmiku) okazał się prognozą prognozy pogody. Absorbująca prezenterka stara się na wszystkie sposoby skupić naszą uwagę. Jeśli 2 minuty to za dużo, by – na głos lub w myślach – skrytykować jej tandetną sukienkę, pogodynka wskaże ręką położenia Gdańska i przespaceruje się z lewej na prawą stronę kadru. Prognoza jest ekspresowa, swą długością przypomina reklamy; wydaje się, że to właśnie ona przerywa promocyjne spoty, nie odwrotnie. Nawet nie zdążymy się zorientować – już następuje feeria kolejnych reklam, których sekwencja wydaje się przypadkowa. Zaczynamy od żelu do protez i mleka dla dzieci (czyżby „podprogowa” refleksja nad kołem życia? ;)), by skończyć na telefonii komórkowej. Procesję reklam kończy  plansza z logiem TVP1. Po niej jedynkowe remedium na programowe luki: nagrania legend polskiej sceny kabaretowej – skecz „W tym sęk” kabaretu Dudek (http://www.youtube.com/watch?v=JGVOtZjtY-s) oraz wariacja na temat „baba przychodzi do lekarza” w wykonaniu Zofii Merle i Stanisława Tyma. Jeśli ktoś niewinnie pomyśli, że w ramach edukacji i „misyjności”, TVP przybliża (młodym, a jakże) widzom złoty wiek polskiej estrady, może się pomylić. Od jakiegoś czasu Telewizja Publiczna opiera swoją ofertę rozrywkową na kabaretowych, sesjach i programach. Wybór takiego „wypełniacza” jest więc swoistą autopromocją jedynkowych rozrywkowych wieczorów - „misyjność” TVP uzasadnia jej profil rozrywkowy. Biorąc jednak pod uwagę wątpliwą jakość współczesnych młodych kabaretów wybór takiej strategii wydaje się niezamierzoną ironią. Ostatni skecz, parodiujący kontakt lekarz - pacjent wydaje się idealnym zwiastunem dla reklam leków. Te  jednak nastąpiły dopiero w środku kolejnego bloku reklamowego, który wydaje się płynny i zbliża się do ideału telewizyjnego „strumienia”. Trzy ostatnie spoty (mimo zróżnicowanego typu usług, które promują) zawierają przyjemną, wpadającą w ucho ścieżkę dźwiękową (http://www.youtube.com/watch?v=iPOrrSzv3B0&feature=player_embedded) – wybrzmiewające w tle piosenki intuicyjnie zanuci każdy telewidz. TVP „nastraja” nas na kolejny program.
        Ostatnia reklama, tuż potem plansza z logo stacji i bez żadnego wprowadzenia rozpoczyna się teleturniej „Jaka to melodia” (http://www.youtube.com/watch?v=uYQ8JmZi6TI) . Zgrabne kobiety tańczą w rytmach przeboju „One way ticket” (swoją drogą, tytułowy wilczy bilet już dawno powinien był być wydany temu nieśmiertelnemu teleturniejowi), publiczność klaszcze, zawodnicy się uśmiechają. Bez streszczenia zasad i wyraźnego wstępu, rozpoczyna się współzawodnictwo. Show nawet nie stara się kamuflować, jak bardzo jest wyreżyserowane i zainscenizowane. Zawodniczka wybiera piosenkę, której autor, Droopi, dinozaur włoskiej piosenki, za chwilę pojawia się na scenie i intonuje utwór. Język włoski, charakterystyczna linia melodyczna, kolorowa scenografia, bawiąca się publiczność, angażujący się w przedstawienie gospodarz muzycznego show... Nie, to nie Rai Due. To Telewizja Polska, do złudzenia przypominająca jarmarczny styl programów nadawanych w słonecznej Italii. Wrażenie chaosu zamiast ciągłości, nachalnie aranżowana płynność, straganowa heterogeniczność, udawane bogactwo odpustu. Pora zmienić stację.
        TVP1 niewątpliwie stara się hipnotyzować widzów telewizyjnym strumieniem. Bywa, że udaje się to w spotach i przejściach między blokami reklamowymi i „niekomercyjnymi” propozycjami stacji,ale serwisy informacyjne i programy rozrywkowe są pod tym względem zdecydowanie mniej efektowne. Poszczególne segmenty często bywają widoczne, a ich korespondencja jest zbyt incydentalna. Widz śledzący program szybciej utnie sobie nieplanowaną drzemkę, niż wpadnie w kalejdoskopowy letarg.

Barbara Sz

4 komentarze:

  1. każdy błąd interpunkcyjny w tym tekście boli mnie niczym otwarta rana. przepraszam za niedociągnięcia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiem, że mamy rok Miłosza, ale w przypadku telewizji lepiej pasuje tłumaczenie Pomorskiego: Nie z hukiem lecz cienkim piskiem [obrazu kontrolnego]

    OdpowiedzUsuń
  3. innego końca tej frazy nie będzie ;)

    OdpowiedzUsuń