TV Buddha

TV Buddha

niedziela, 13 marca 2011

Mondrian i cukiernia Piotra Adamczyka

W jednym z artykułów Francesco Casetti i Roger Odin przeprowadzają podział na paleo- i neo-telewizję. Paleo-telewizję nazywają instytucją i przyrównują ją do klasy szkolnej, w której widzowie są uczniami, a osoby pracujące na potrzeby telewizji – nauczycielami. Relacja komunikacyjna jest więc niesymetryczna i w zasadzie jednokierunkowa. Programy telewizyjne charakteryzuje wyraźna przynależność gatunkowa i przeznaczenie dla określonej grupy odbiorców. Ujęte są w sztywną ramówkę – stanowią odrębne cząstki pewnej sekwencji, zaczynające się i kończące o ustalonych porach, emitowane cyklicznie w zgodzie z ustalonym wcześniej harmonogramem.

W opozycji do tej formy przekazu autorzy sytuują neo-telewizję. Następuje tu zerwanie z pedagogicznym układem, a organizacja programów zbliża się do Williamsowskiego strumienia. Przejście od paleo- do neo-telewizji widoczne jest również w polskich stacjach, zwłaszcza komercyjnych. Minianaliza dotyczyć będzie odcinka programu telewizji śniadaniowej Dzień dobry TVN, nadanego wczoraj między godziną 8:30 a 11:00. Już ten niedługi fragment strumienia wystarczył, by odnaleźć większość wymienionych przez autorów cech nowej telewizyjnej formuły.

W neo-telewizji miejsce relacji polegającej na podporządkowaniu odbiorcy autorowi przekazu zajmuje wzajemna aktywność obu stron – zostajemy zaproszeni do współbiesiadowania. Wydaje się, że w programie Dzień Dobry TVN reguła ta została zrealizowana tylko częściowo. Widz nie pojawił się w studiu; nie kontaktowano się z nim telefonicznie. Niemniej jednak goście, choć rozpoznawani, byli swego rodzaju rzecznikami odbiorców – i tak cztery znane kobiety swobodnie rozmawiały o tym, czy dobrze być singielką. Znajomością konwencji wykazał się również jeden z aktorów, który dzierżąc w jednej ręce pomidor, w drugiej mandarynkę, zachęcał widzów do udziału w konkursie z cyklu „znajdź różnicę”. W ten sposób neo-telewizja staje się miejscem swobodnej wymiany i konfrontacji poglądów. Czasem zahacza to o problemy ważkie (krótka dyskusja o badaniu rasizmu w Polsce), zwykle jednak dotyczy spraw błahych (Czy Piotr Adamczyk otwiera cukiernię?). Prowadząca, polecając stronę internetową poświęconą przygotowaniom do ślubu księcia Williama i jego narzeczonej Kate (nazywanej poufale Kasią), jest jak znajoma, która podsyła bardziej lub mniej interesujący link. Z tym wiąże się kolejna cecha neo-telewizji – relacja bliskości. W centrum zainteresowania jest życie codzienne – mamy więc rozmowę o podwyżkach, przepisy kuchenne, przegląd prasy. Nawet samo studio przypomina dom; jest salonik i przytulna kuchnia. Pojawiają się historyjki (zasłyszane u fryzjera), rady (jak podcinać krzewy), plotki dotyczące gwiazd (humory Anji Rubik). To pociąga za sobą familiarność – nikogo nie dziwi, że Tomasz Jacyków zwraca się do współprowadzącej per kochanie, Jolanta Pieńkowska dość bezpardonowo przypomina jednej z goszczących modelek jej wywrotkę na wybiegu, a jeden z prezenterów głośno zaśmiewa z krążącego po sieci filmu.

Zmiany widoczne są też na poziomie struktury strumienia. W neo-telewizji ramówka rozmywa się. Widać to najlepiej w dłuższym odcinku czasu, jednak próbkę mamy już w pojedynczym programie telewizji śniadaniowej, kiedy pojawiają się zapowiedzi poszczególnych segmentów, a głos przekazywany jest kolejnym prezenterom. Dzień Dobry TVN to dobry przykład programu-omnibusu, łączącego odmienne gatunkowo elementy – od talk-show po dziennik informacyjny – i z racji tego nastawionego na różnego typu odbiorcę. Pełno tu wstawek: czasowych (dynamiczne czołówki, oddzielające poszczególne części programu) i przestrzennych (paski informacyjne), wewnętrznych lub zewnętrznych w stosunku do przekazu. Wstawki organizują i dynamizują strumień. Wszystko migocze, pulsuje; znamienne jest zdanie, wypowiedziane w pewnym momencie przez samą prowadzącą: Dlaczego ja tak szybko mówię?

A jak wyglądało moje doświadczenie jako widza? Wolny piątek. Pobudka o 8:15. Półprzytomna człapię do kuchni i wstawiam wodę. Szukam największego kubka i myślę, że za to wszystko należy mi się medal. Zabieram kawę i jogurt. O 8:25 kończy się serial i pojawia zapowiedź programu – jedna z prezenterek macha do kamery trzepaczką do jajka, no ładnie. 8:30 – gramy. Przez pierwsze pół godziny dzielnie notuję i trwam na posterunku. Trochę ziewam, trochę podśmiewuję z bezradności prezenterów i realizatorów wobec ustawionej na sztaludze reprodukcji Mondriana – bohatera mikrobloku Kuchnia inspirowana sztuką. W miarę upływu czasu notatek jest coraz mniej. Podczas którejś z kolei przerwy na reklamy idę zrobić śniadanie. Wracam i, pogryzając, z zaciekawieniem zerkam na kreację Anny Piaggi z pokazu mody w Mediolanie. Za chwilę dostaję sms od mamy, że powinnam zanieść buty do szewca; idę obejrzeć – rzeczywiście, odkleja się podeszwa. Powrót na kanapę. Trwa rozmowa o tym, co każda kobieta powinna mieć w szafie. Myślę sobie, że taka marynarka by mi się przydała... W ten sposób telewizja śniadaniowa wmieszała się w mój normalny rytm porannych czynności. Wydaje się, że podobnie wygląda doświadczenie większości widzów – chcąc nie chcąc, dają się wciągnąć w wibrujący strumień. Medal zatem będzie, ale z ziemniaka.

Fragment piątkowego odcinka tu.

u

2 komentarze:

  1. Podlinkowana wyżej dyskusja o rasizmie jest chyba przykładem na to, jak trudno pozbyć się "paleotelewizyjnych" przyzwyczajeń. Jolanta Pieńkowska dydaktycznie puentuje "Dobrze by było, gdybyśmy się tej tolerancji nauczyli". Jako "uczniom" zasiadającym przed telewizorem pozostaje nam powiedzieć: "Tak, proszę pani!". Swoją drogą, czy ta minidyskusja (niemal 8,5 min) to już przykład na "forum kultury"? Czy może jest tylko "pozorną konsultacją"? Chyba, że jedno nie wyklucza drugiego ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. dobre pytanie o różnicę między "telewizją jako forum kultury" oraz "pozorną konsultację" - sama się zastanawiam...

    OdpowiedzUsuń