TV Buddha

TV Buddha

niedziela, 22 maja 2011

Czy ktoś to jeszcze pamięta?

Wydaje się, że czasy programów typu "ukryta kamera" - zwłaszcza spod znaku widowiska rozrywkowego - bezpowrotnie minęły. Gdyby pokusić się o wyznaczenie orientacyjnych ram okresu, w którym cieszyły się u nas sporym zainteresowaniem, byłyby to pierwsze lata nowego stulecia. Wtedy przetoczyła się już pierwsza fala telenowel dokumentalnych, a złoty wiek widowisk muzycznych miał dopiero nadejść. Jednym z najbardziej popularnych tego typu programów w Polsce był prowadzony przez Szymona Majewskiego "Mamy cię!".

Można by w zasadzie powiedzieć, że najpopularniejszym. "Mamy cię!" był emitowany na antenie telewizji TVN (i TVN International - kanale adresowanym do Polonii mieszkającej za granicą) w latach 2004-2005. Powstały trzy edycje programu - łącznie 47 godzinnych odcinków, nadawanych w paśmie największej oglądalności, to jest w niedziele po dwudziestej. Jak podają statystyki, każdy odcinek oglądało średnio od dwóch i pół do trzech milionów widzów.

Na opustoszałej już dziś stronie programu możemy przeczytać, że "Mamy cię!" był oparty na formacie show "Surprise, surprise", a sam pomysł zrodził się w Kanadzie. Ta sprawa wymaga chyba uściślenia. "Surprise, surprise" to sprawka Brytyjczyków. Prowadzony przez znaną piosenkarkę i prezenterkę, Cillę Black, był emitowany na Wyspach nieprzerwanie przez 17 lat (1984-2001). W programie pomagano spełniać małe marzenia zwykłych ludzi - nie było ukrytej kamery, a gwiazdy pojawiały się sporadycznie. Format kanadyjski mógł być więc co najwyżej luźno oparty na brytyjskim pierwowzorze. W każdym razie, szybko zyskał dużą popularność i doczekał się powieleń w innych krajach.

W czym rzecz? W "Mamy cię!" niczego nieświadome znane osoby ze świata show biznesu i polityki są "wkręcane" w niecodzienne sytuacje, a wszystko odbywa się pod czujnym okiem ukrytej kamery. W aranżowaniu tych sytuacji zawsze pomaga realizatorom jakaś osoba z najbliższego otoczenia ofiary. Następnie gwiazda w towarzystwie tej osoby jest zapraszana do studia, gdzie razem z gospodarzem i zgromadzoną publicznością ogląda i komentuje swój "występ". Niektóre z aranżowanych sytuacji są dość wymyślne. Na stronie programu czytamy:

Jeśli tego wymaga scenariusz, użytych jest dziesięć i więcej ukrytych kamer, instalujemy je dosłownie wszędzie… w okularach, w kołnierzu, w samochodach… możemy wynająć prawdziwy helikopter policyjny i zaprosić do współpracy kaskaderów i pirotechników.

A o tym, że nie zawsze są to sytuacje miłe, mógł się przekonać między innymi Andrzej Grabowski:



W "Mamy cię!" nagrania z ukrytej kamery zostały włożone w ramy innego rodzaju programu reality TV - talk show. Stosując klasyfikację Godzica, jest to jeden z tych nastawionych na rozrywkę. Bohaterami są ludzie z pierwszych stron gazet, a krótkie rozmowy z prowadzącym często dotyczą ostatnich wydarzeń z ich życia osobistego lub zawodowego. Nigdy jednak nie są dla gwiazd obciążające. Prowadzący pozwala sobie wprawdzie na pewne ironiczne nawiązania do wydarzeń relacjonowanych przez tabloidy, ale nigdy nie przekracza bezpiecznej granicy. Znamienne, że po przygotowanym specjalnie dla Edyty Górniak pokazie mody odzieży chroniącej przed natrętnym wzrokiem paparazzi (prześmiewczym przecież), Majewski wręcza piosenkarce prezent - "Edytor tekstów", który ma postać niszczarki do papieru i jednoznacznie wskazuje, co można zrobić z nieprzychylnymi artykułami w kolorowej prasie. Tym samym status quo zostaje przywrócone i zasada nieinwazyjności, którą podkreślają na stronie programu jego twórcy, zachowana. W całym przedsięwzięciu nie chodzi o to, żeby daną osobę przestraszyć, ośmieszyć czy rozgniewać, ale by ją zaskoczyć. Sądząc po nad wyraz entuzjastycznym przyjęciu przez Górniak wszystkich przygotowanych dla niej atrakcji, misja została spełniona.

"Mamy cię" jest też tym rodzajem talk show, w którym na pierwszy plan wybija się postać prowadzącego - gospodarza programu. Majewskiemu daleko do przezroczystości - mówi nieustannie podniesionym głosem, śpiewa, mdleje, a wszystko przy wtórze prawdziwych (?) salw śmiechu publiczności. Ciekawe, że zwraca się bezpośrednio do widzów (patrzy wprost w obiektyw kamery) nie tylko w momentach, kiedy zapowiada gościa lub przerwę na reklamy, ale czasem też, kiedy puentuje obliczone na silniejszą reakcję wypowiedzi. "Mamy cię!" przysporzył Majewskiemu sporej popularności. Nie bez powodu też programem, który go zastąpił na antenie, był bardzo podobny stylistycznie "Szymon Majewski Show" - tu już sam tytuł rozwiewa wątpliwości co do tego, kto jest prawdziwym bohaterem widowiska.

Wobec tego trudno powiedzieć, że najważniejszą częścią "Mamy cię!" są filmowane z ukrycia gagi, choć takie było chyba zamierzenie autorów. Niemniej jednak sekwencje z ukrytą kamerą nie różnią się znacznie od tych, proponowanych w innych tego typu programach. Mało tego, konwencja niewiele zmieniła się od czasów świetności pioniera gatunku, amerykańskiego programu "Candid Camera", którego pierwszy odcinek wyemitowano w 1948 roku. Już wtedy próbowano "łapać" (zwykłych) ludzi w niezwykłych sytuacjach. Od tego czasu wyprodukowano całą masę podobnych programów. (W angielskiej Wikipedii pod hasłem "hidden camera", w tabeli myląco zatytułowanej "A few of many hidden camera television shows" znalazło się ponad 60 tytułów!) W Polsce do popularnych należały między innymi TVN-owska "Usterka", rejestrująca nieudolne działania polskich fachowców od sprzętu RTV i AGD, oraz emitowane w telewizji publicznej "Taryfa ulgowa" i "Uważaj na kioskarza" z Jerzym Kryszakiem jako taksiarzem i kioskarzem, wciągającym w dziwaczne rozmowy mieszkańców Warszawy.



Godzic upatruje w tego typu programach realizacji tendencji wojerystycznych. Pewnie tak jest, ale pewnie można by się też pokusić o jakieś rozróżnienie - w końcu, mimo że formalnie podobne, programy te poruszają się często w skrajnie różnych obszarach. Można na przykład dociekać, czy widzami show typu „Mamy cię!” powoduje chęć zobaczenia gwiazd takimi, jakie naprawdę są, bez pośrednictwa gazet i (chciałam napisać: telewizji, o ironio!) programów plotkarskich. Przecież widz nie oczekuje, że w programie, w którym „wkręcona” gwiazda ma się pojawić i opowiedzieć o szczegółach całej sytuacji, znajdą się jakieś niesłychanie demaskatorskie treści. W „Usterce” z kolei można doszukiwać się wątków satyrycznych, a „Uważaj na kioskarza” to trochę mini-portret zwykłych mieszkańców stolicy. Oczywiście, można powiedzieć, że takie poszukiwania i tak do niczego nie prowadzą, bo te programy są po prostu bezwartościowe. Tym marudzącym (w kontekście reality TV jako całości) Godzic proponuje: Może najwyższy czas przeprosić się z gatunkiem, obłaskawić go i wykorzystać, czyli postępować tak, jak zawsze powinien czynić humanista.

2 komentarze:

  1. Dlaczego to zawsze humaniści muszą przepraszać?

    OdpowiedzUsuń
  2. dalsza część brzmi: "A przed wykorzystaniem dla szlachetnych celów starać się zrozumieć motywacje uczestników występujących w programach i oglądających je widzów."

    podejrzewam, że na stanowisko pana Godzica pewien wpływ może mieć jego harcerska przeszłość.

    OdpowiedzUsuń